sobota, 24 stycznia 2015

WAŻNE

Z racji tego, że blog ma małe zainteresowanie, a opowiadanie jest raczej nudne, a ja i Ania nie mam pomysłów na kolejne rozdziały, postanowiłam, że założę nowego bloga. Jak tylko wszystko będzie gotowe wstawię tu link, a następnie usunę tego bloga. Dziękuję osobą, którym się on podobał:)
I jeszcze jedno, czy jest ktoś chętny do prowadzenia go ze mną? Nie wiem czy Ania będzie miała czas, a jak coś to zawsze 3 osoba się przyda i rozdziały dzięki temu będą szybciej. Z góry dziękuję x
Suzanne.

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 14

*Ross*

- Nadal nic? - zapytałem po raz kolejny Raini, gdy znów próbowała do dzwonić się do Laury.
- Niestety wciąż nie odbiera. - powiedziała ze smutkiem.

Od wczoraj nikt nie widział Laury, pomimo tego, że się z nią pokłóciłem, strasznie się martwiłem, a jakby tego było mało jutro przyjeżdża moje dawno nie widziane rodzeństwo. Dzisiaj rano przeprowadziłem się się z mamą do nowego domu, był naprawdę duży, więc każdy będzie miał swój pokój, o tyle dobrze, że dom nie jest daleko i nadal będę mieć kontakt z moimi przyjaciółmi.

- Może się obraziła? - zaczęła nagle moja dziewczyna, a Calum jej przytaknął.
- A nie możemy po prostu pójść do niej do domu? - rzucił objadający się żelkami Ell.
- Czemu ja na to nie wpadłam? - parsknęła śmiechem czarnowłosa.

Droga od centrum handlowego, w którym przebywaliśmy do domu brunetki zajęła nam jakieś 10 minut. Podeszliśmy pod jej drzwi. Calum nacisnął dzwonek i już po chwili przy drzwiach znalazła się jej siostra, Vanessa z okropnymi wieściami.

"Laury nie ma, wszyscy jej szukamy"

Te słowa wszystkimi wstrząsnęły. Ze smutkiem, a Raini z płaczem opuściliśmy posesje państwa Marano.
Czy gorzej być nie może?! Nie mieliśmy już najmniejszej ochoty włóczyć się po mieście, dlatego też każdy z nas udał się w ciszy do domu. Przez całą drogę zamartwiałem się czy nic jej nie jest? Czy żyje? Nie pozwoliłem dopuścić do siebie myśli, że może ktoś ją zabił? Nie, Ross spokojnie znajdzie się, na pewno. w domu jak zwykle nikogo nie było. Wszedłem do pokoju i dla zabicia czasu dokańczałem wypakowywanie się, ale i to nie trwało długo, bo zadzwonił telefon

- Powiedz rodzicom Laury, że za dwa dni milion $ w gotówce, adres i resztę potrzebnych rzeczy, wyślę SMS-em. - powiedział gruby męski głos po czym się rozłączył.

Zszokowany opadłem na łóżko. Usta zakryłem ręką, a oczy zamknąłem. Wziąłem głęboki wdech.
Laurę porwano... Nie, powiedzcie mi, że to jest koszmar, z którego zaraz się wybudzę, proszę. Poczułem łzy, które leciały już ciurkiem.
Przypomniałem sobie, że mam powiedzieć o tym rodzicom Lau.
Gwałtownie wstałem, lecz po chwili tego pożałowałem. Ponownie usiadłem na łóżku. 'Może lepiej zadzwonić? - pomyślałem.
Wziąłem do ręki telefon. Wpisałem szybko numer Vanessy i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odebrała już po pierwszym sygnale.
*Rozmowa telefoniczna*
R - Hej.
V - Cześć Ross. Wiesz coś?
R - Wiem, ale lepiej, żebyś do mnie przyszła.
V - Dobra, będę za 10 minut. Pa
R - Pa.
*Koniec rozmowy telefonicznej*
 
Po zakończeniu rozmowy odłożyłem smartfon'a po czym wszedłem do łazienki, w której przemyłem twarz i poprawiłem bluzkę. Ogarnięty wyszedłem z pokoju czystości.
Nagle zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o ścianie i cicho westchnąłem. Teraz gdy Laura jest w niebezpieczeństwie zachciało mi się "chorować".
Moje rozmyślania przerwał trzask drzwi. 'Pewnie Vanessa przyszła.'  - rzekłem w duchu
Już po chwili wrota do mojego pokoju otworzyły się, a w nich stanęła Van.

- Co wiesz? - spytała prosto z mostu.
- A może 'Cześć'?- zaśmiałem się.
- Na to nie ma czasu, co z Laurą? Wiesz gdzie jest? - potrząsnęła mną.
- Nie wiem, ale wiem, że Laura została porwana...

***

Hej. Na samym początku chciałyśmy przeprosić za późne ukazanie się rozdziału. Mogę zdecydowanie przyznać, że to moja wina. 
Miałam dokończyć ten rozdział, ale oczywiście tego nie zrobiłam, ponieważ nie miałam weny, a później nie było na to głowy. Mam nadzieje, że nie jesteście źli, no ale życie płata figle i jeszcze ta szkoła... Szkoda gadać.
R15 nie wiemy kiedy, ale spróbujemy dać go jak najszybciej.
No ta ja, życzę miłego dnia. I zapraszam na mojego nowego bloga >klik<
Ania & Suzanne

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 13

*Ross*

- Co? - wyjąkałem.
- No, Laura wyjeżdża za pare dni. - powtórzyła blondynka.
- A dlaczego ja nic o tym nie wiem? - spytałem się.
- Eee... No nie było okazji. - odpowiedziała Raini.
- Nie było okazji, nie było okazji. - mruknąłem.
- Ale o co Ci kotek chodzi? - zapytała się poirytowana Marg.
- Już o nic. - westchnąłem. - Ja idę. Cześć.
Zły wyszedłem z pizzeri i skierowałem się do domu Laury. Musiałem z nią pogadać. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała. Chcę mieć ją tu przy sobie.
Droga stąd do posiadłości rodziny Marano nie była długa. Już po 10 minutach stałem przed drzwiami i czekałem aż mi je ktoś otworzy.

*Laura*

- Laura otwórz! - wrzasnęła Vanessa.
- No już idę. - wymruczałam.
Leniwie wstałam z kanapy i poczłapałam do drzwi wejściowych. Uchyliłam je lekko. Po drugiej stronie stał Ross. Chciałam zamknąć drzwi, ale jego noga mi tego zadania nie umożliwiała. Chwilę później usłyszałam głos blondyna.
- Musimy pogadać. - oznajmił.
- Wchodź. - mruknęłam.
Po wejściu Lynch zdjął buty i pognał za mną do kuchni.
- Chcesz się czegoś napić? - zapytałam się zaglądając do lodówki.
- Nie dziękuje. - odpowiedział.
- To o czym chciałeś pogadać? - spytałam siadając na krześle.
- To prawda, że wyjeżdżasz? - zaczął sprawę od pytania. Tak w ogóle... Skąd on o tym wie?
- Tak. A skąd o tym wiesz? - odpowiedziałam pytaniem.
- Dowiedziałam się od dziewczyn. - rzekł.
- Ach no tak. Przypomniałeś sobie o mnie. - warknęłam. - Mogłeś tak wcześniej.
- Wiem. Nie chciałem, ale wiesz, że jestem z Margaret. - oznajmił. - Musisz mnie zrozumieć.
- Jak cię zrozumieć? Czy ja dobrze słysze? Zrozumieć?! Niedorzeczność! - zaśmiałam się.
- O co tobie chodzi? - spytał się lekko zdenerwowany.
- O co? Ty się jeszcze mnie pytasz. - po raz kolejny się zaśmiałam. - Zabrałeś mi przyjaciółki. Jak mam się czuć? Powiedz jak! - wrzasnęłam.
- Nie wiem, ale to znaczy, że masz się unosić. - burknął.
- Wiesz co? Wyjdź. - powiedziałam stanowczo. - Nie chcę cię znać. WYJDŹ!
- Dobra. - westchnął i po chwili go już nie było.
Do oczu zaczęły cisnąć mi się łzy. Byłam załamana, ale zarazem zła. I co ja mam w takiej sytuacji zrobić?
No tak po prostu wyjechać, jeszcze kilka minut temu rozmawiałam o tym z Van, odradzała mi wyjazdu, już prawie przyznałam jej rację. Ale on jak ZWYKLE wszystko zniszczył, już postanowione, wyjeżdżam za 3 dni do dziadka, po śmierci babci przeprowadził się do Londynu i siedzi  tam taki samotny, ostatni raz byłam tak z jakiś 3 lata temu.

-Laura? Kto to był?- zapytała siostra szukając czegoś w lodówce.
-A too, nikt ważny. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Niech Ci będzie, a jak z tym wyjazdem?
-Podjęłam decyzję, że wyjeżdżam.- Na te słowa siostra walnęła się głową  o jedną z półek w lodówce.

*Ross*

Odkąd przyszedłem do domu Marg cały czas do mnie wydzwania, czy ona nie rozumie, że nie chcę na razie rozmawiać, a tym bardziej łazić po sklepach?! Zacząłem się nawet zastanawiać, dlaczego z nią jestem? Nie Ross, to początek, przesadzasz, ogarnij się!

Puk, puk...
Do mojego pokoju weszła Mama.
-Ross, musimy porozmawiać. - Zaczęła poważnie.
-O co chodzi?- Usiadła obok mnie
-Chodzi  twojego ojca. - Na to słowo zbierało mnie na wymioty.
-Co z nim?
-On, nie żyję. - Powiedziała i spuściła głowę, a mnie zamurowało, czy mi tylko takie rzeczy się przytrafiają?!
-A co z moim ''rodzeństwem''?
-Będą tutaj za 2 dni, odkładałam pieniądze na nowy większy dom, kiedy tylko dowiedziałam się, że twój ojciec jest chory.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!- Oburzyłem się.
-Nie chciałam Cię martwić, jutro przeprowadzka, pakuj się. - Powiedziała i wyszła z pokoju.
Nie widziałem rodzeństwa od bardzo długiego czasu, ciekawe jak wyglądają, czym się interesują, a co najważniejsze, czy mnie zaakceptują? Zadzwonię po Calum'a i Ell'a, a jak przyjdą to pogadamy z Tom'em, on też musi wiedzieć.

****

*Laura*

-Ale przecież przyjadę - Pocieszałam załamaną siostrę.
-No wiem, ale komu ja będę dokuczać, a co z kotem? On też już nie będzie miał co robić?!- Udawała, że płaczę.
-No dzięki. - Udawałam, że się obraziłam.
-Przecież wiesz, że żartuję.- Przytuliła mnie.

Po kilkuminutowej jeszcze rozmowie, udałam się do pokoju, muszę jeszcze uprzedzić dziadka i zamówić samolot. Wpadłam do pokoju i zrobiłam zamierzone czynności, tak jak myślałam dziadek się ucieszył i nie może doczekać się mojego przyjazdu, będzie czekał na lotnisku. Najbardziej dziwi mnie to, że rodzice bez żadnego większego oporu się zgodzili, ach no tak, dla nich i tak liczy się tylko praca. Była godzina 19, stwierdziłam, że pooglądam jakiś film i położę się spać, tak to dobry pomysł. Vanessa oznajmiła, że idzie się spotkać z przyjaciółką, czy;li zapewne nie przyjdzie na noc. Zrobiłam popcorn i udałam się do pokoju, jakoś wolałam oglądnąć coś na laptopie. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, a jako film wybrałam horror: ''Obecność''. Byłam w połowie filmu, a zegarek wskazywał 21, w tedy usłyszałam trzaskanie drzwiami. Na początku pomyślałam, że to Van, ale ją byłoby słychać, a tu cisza. Po chwili znów coś usłyszałam, tym razem był to dźwięk skrzypiących schodów. Ktoś wchodzi do góry!

___________________
Dobry wieczór!
I jak rozdział? Zszokowałam was niektórymi rzeczami? Czy może jednak nie? ;)
Na koniec piosenka dzięki której skończyłam rozdział: 

 Miłego wieczoru! :)
PS. Dojdziecie do 3000tyś wyświetleń?:))
Suzanne&Ania.

niedziela, 26 października 2014

Dotyczy rozdziału.

Tak wiem wczoraj lub dzisiaj miał pojawić się rozdział, ale nie miałam czasu go napisać, uczę się do jutrzejszej poprawy z fizyki (trzymajcie kciuki) i jak wszystko pójdzie dobrze, to rozdział będzie już jutro najpóźniej we wtorek.
Miłej nocy:)
Suzanne x
Ps. Polecajcie bloga, to naprawdę dla mnie ważne:(


piątek, 17 października 2014

Rozdział 12

*Ross*
-Tak!- krzyknęła blondynka i wtuliła się we mnie.
Nie wiem czemu to zrobiłem, przy pocałunku nie poczułem tego ''czegoś'', a może mi się zdaję? Tak Ross, na pewno, to jest już twoja dziewczyna, ogarnij się przecież nie chcesz jej urazić. A co jak szukałem tylko pocieszenia?

***
-Laura, nie przejmuj się - pocieszała mnie czarnowłosa.
 - Ale jak się nie przejmować? Teraz Margaret będzie TYLKO z nim spędzać czas. A o mnie i o tobie nie pomyślała! - oznajmiłam.
- Lau czy ty czasem nie jesteś zazdrosna? - spytała się.
- Ja o kogo? - zakpiłam.
- No o Ross'a? - powiedziała, a ja wybuchłam śmiechem.
- Hahaha... haha.. co... za... bzdu...ry...hahahahahaha.... hahaha.  - rzekłam.
- No ja tam nie wiem. - mruknęła.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam się w tamtą stronę.
Stała tam Margaret. Była uśmiechnięta od ucha do ucha. Pewnym krokiem dosiadła się do nas. Obdarzyłam ją chłodnym spojrzeniem. Sama nie wiem czemu.
- Hej. - przywitała się.
- Hej. - odpowiedziała jej Raini.
- Hej. - warknęłam. - Wy sobie tu gadajcie, a ja pójdę się przejść.
Wzięłam do ręki torebkę po czym wyszłam. Przy wyjściu założyłam trampki. Gotowa otworzyłam drzwi i po chwili nie było już mnie w domu.

*Margaret*

Zdziwiło mnie zachowanie Laury. Od kiedy jestem z Rossem, jest dla mnie nie miła i ma mnie w dupie. O co jej chodzi?
- O co chodzi Laurze? - zapytałam się
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami. - Może ma okres?
- Głupia jesteś. - stwierdziłam.
- No wiem. - zaśmiała się.
- Idziemy na zakupy? - spytałam się po chwili ciszy.
- Nie chce mi się. - jękła.
- A tobie wogóle coś sie chce? - westchnęłam rozbawiona.
- Nie. - odpowiedziała krótko i zaczęła się śmiać, a ja razem z nią.

*Laura*

Chodziłam uliczkami tego cudownego miasta, dlaczego nie robiłam tego wcześniej? Wieczorem wszystko wydaję się takie piękniejsze, tak samo jak piękna była chwila w samotności, każdy takiej potrzebuje. ''Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą.'' Ten cytat cały czas chodził mi po głowie. Czyżbym była zakochana? Nie, to nie możliwe, nie teraz. Ale dlaczego tak potraktowałam Margaret, przecież to moja najlepsza przyjaciółka. Laura otrząśnij się w końcu.  Z moich głębokich zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu, spojrzałam na wyświetlacz gdzie widniał napis: ''Raini''. Jakoś nie chcę mi się odbierać, odrzuciłam połączenie i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Szłam przed siebie dopóki nie zderzyłam się  z jakąś osobą.
-Najmocniej przepraszam. - powiedziałam na jednym tchu podnosząc się z ziemi.
-Spokojnie, to drobny wypadek każdemu się może zdarzyć. - po głosie zrozumiałam, że to chłopak.
Spojrzałam na niego, na moje oko miał tyle lat co ja, brązowe włosy i zielone oczy, no po prostu cud, miód, malina, Laura ogar!
-Jestem Nathan, a ty?- uśmiechnął się ciepło, a ja poczułam jak się rumienie.
-Laura- rzekłam krótko.
Miałam się już odezwać, kiedy to znów usłyszałam dźwięk telefonu, tym razem dzwoniła mama, więc musiałam odebrać.
-Halo?
-Laura? O matko jak się martwiłam, Raini powiedziała, że wybiegłaś z domu i nie odbierasz telefonu.
-Przepraszam, za chwilę będę.
-Dobrze, czekam.
-Pa. - rozłączyłam się i odwróciłam w stronę chłopaka, ale już go tam nie było. Szkoda, jak zwykle nie mogę znaleźć sobie kolegi. Miałam wracać do domu, kiedy postanowiłam odwiedzić jeszcze grób mojej babci, zawsze mnie wspierała w trudnych chwilach, jak te. ''Myślisz, że umarli, których kochaliśmy, naprawdę nas opuszczają? Myślisz, że nie przypominamy sobie ich najdokładniej w momentach wielkiego zagrożenia?''

*Ross*

-I co, wiecie już gdzie jest? - Pytałem nerwowo chodzić po pokoju Laury.
-Nie, spokojnie mama do niej dzwoniła zaraz, będzie- rzekła moja dziewczyna, uspokoiłem się i usiadłem na brzegu łóżka.
Raini cały czas pisała z kimś sms'y, Margaret przeglądała jakieś strony z  ciuchami, a ja zamartwiałem się jak debil. Kiedy to nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a nich stanęła Laura, lekko zmarznięta i zapłakana.
- Co wy tu robicie?- zapytała już na wejściu.
-Czekamy na Ciebie. - odpowiedziała Raini.
-To miłe, ale chciałabym pobyć sama.
-Jak chcesz, chodźmy. - blondynka wstała z krzesła i nadal gapiąc się w ekran telefonu wyszła z pokoju, a za nią czarnowłosa.
-Yyy...nie idziesz za nimi?- zapytała lekko rozkojarzona.
-Płakałaś?
-A co Cię to interesuję? Idź bo Margaret Cię woła- warknęła, wkurzyła mnie tym. Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. O co jej do cholery chodzi?!

***
Przez kolejne dni, tygodnie, miesiące nie widywałem się z brunetką, bo albo byłem gdzieś z Margaret, albo z Margret i Raini, takie z nich przyjaciółki, a nie zauważyłem żeby zainteresowały się Laurą.
-Co tam u Lau?- zapytałem obojętnie przygryzając pizze.
-Nudy, wyjeżdża za kilka dni, a co?- po tych słowach wszystko co miałem w buzi znalazło się na mojej dziewczynie.

____________
Witajcie!
Tak wiem rozdziału nie było bardzo długo, ale sami wiecie, szkoła. Powinnam dodać kolejny rozdział w sobotę ewentualnie niedzielę, zobaczę jak się wyrobię. Mam nadzieję, że będzie choć trochę komentarzy pod tym:)
Pozdrawiam
Suzanne x



wtorek, 23 września 2014

One shot

Laura Marano, brunetka, średniego wzrostu. Tyle powinno starczyć. Gdyby ktoś zapytał mnie czy w życiu zaznałam chociaż trochę szczęścia, bez większego zastanowienia odpowiedziałabym krótkie ''nie''. Moje życie to po prostu pasmo ciągłych nieszczęść, tak jag by ktoś podczas narodzin rzucił na mnie jaką klątwę.
W wieku 14 lat zmarł najbliższy moim sercu ojciec, zbierałam się od tego czasu przez rok. Z mamą ciągle się przeprowadzamy to z NY do Miami, Chicago, dużo tego już było. Nie mam przez to żadnych przyjaciół, a co dopiero chłopaka, szczerze to nie przeszkadza mi to, wolę być tą samotną i zamkniętą w sobie osobą, przyzwyczaiłam się do tego, ach, zapomniałabym mam przyjaciela: ''Mój pamiętnik'', w nim zapisuję wszystkie zdarzenia z mojego dnia, niema ich za wiele, ale jako jedyne sprawią mi przyjemność. Założyłam go niedługo po śmierci taty, czyli prowadzę go już jakieś 3 lata, dość długo. Przeraża mnie myśl, że w końcu skończą się w nim kartki, a ja będę musiała go porzucić, tak jak wszystkie moje marzenia zapisane tam.
Od miesiąca mieszkam na razie w L.A, przez większość osób nazywanym ''Miastem Aniołów'', ale czy to prawda? Byłam już wielu miastach, a to w cale nie różni się od pozostałych, ludzie są tak samo wredni i nie czuli, czekają tylko aby pojawiła się taka dziewczyna jak ja, bo to sprawia im przyjemność, czyli śmianie się z ludzkiego nieszczęścia bądź wyglądu. Dobra zostawmy już to i przejdźmy do najgorszego. Moje życie po kolejnej przeprowadzce było dość spokojne, robiłam to co zwykle, chodziłam do szkoły, pisałam w pamiętniku lub czytałam książki. No tak książki, uważam, że ten ''przedmiot'' jest najlepszym co ludzkość mogła stworzyć, kiedy czytasz rozwijasz swoją wyobraźnie, odpływasz do innego świata, jest to po prostu magiczne uczucie, ale w tych czasach dla większości magicznym uczuciem jest ''iPhone'' czy tam inne tego typu gówno, po prostu nie masz najnowszego telefonu/ tableta, jesteś najgorszy. Takie realia, czyż nie?
Mój cytat na życie, którym się kieruję brzmi następująco: ,,Nie żałuj umarłych(...). Żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.''
Czyli jak można się domyśleć moją ulubioną postacią książkową jest prof. Albus Dumbleore z Harr'ego Potter'a. Dlaczego on? Wystarczy, że przeczytacie jego cytaty, a zrozumiecie. Wracając do tego co usiłuje wam powiedzieć od początku.. Czyli po prostu robiłam to co zawsze od 3 lat. Przez kilka dni czułam się okropnie, byłam słaba, ciągle śpiąca, blada, mama zwolniła się tego okropnego dnia z pracy i zawiozła mnie do lekarza, ten zaś wysłał mnie do szpitala na badania.
-To rak wątroby- te słowa usłyszałam jeszcze tego dnia leżąc na łóżku szpitalnym, te 3 najgorsze słowa, o których nie pomyślałabym nigdy w życiu.
-Ile czasu mi zostało? - zapytałam łamiącym się głosem, próbowałam być silna.
-Jak będzie pani przyjmować regularnie  leki, to myślę, że z rok może trochę dłużej - uśmiechnął się do mnie sztucznie i wyszedł z sali.
Czyli to tak zakończę swój żywot. Śmierć- słowo, którego obawiają się wszyscy, ciemność, która zabierze każdego z nas, to ona zabrała mojego ojca, zabierze mnie, a potem moją mamę. Jest to słowo, które w jednej chwili rujnuję wszystko, marzenia, plany na najbliższe lata. Mi zostaną one odebrane niestety w tak młodym wieku.
Kiedy tylko przyjechałam do domu, zamknęłam się w pokoju i zaczęłam po prostu płakać, co innego mi zostało? Nie wpuszczałam do niego nikogo, a zresztą kogo bym miała wpuścić prócz matki? No kogo? Nikogo! Przez najbliższe dni nic nie jadłam, mało sypiałam, po prostu pisałam i pisałam, a co? Nie mam pojęcia.
-Może w końcu wyjdziesz z pokoju, chodź na chwilę? - z moich rozmyśleń wyrwał mnie matczyny głos, ale nie wesoły jak zwykle tylko załamany i smutny.
-Masz rację, przejdę się na spacer- odpowiedziałam i podeszłam do szafy z której wybrałam wygodny strój, włosy upięłam w luźnego koka i zrobiłam makijaż, chodź nie wiem czy tą bladą skórę można zakryć, a na stopy założyłam zwykłe trampki. Do kieszeni od spodni włożyłam mp3, a na uszy założyłam słuchawki. Muzyka, kolejna piękna rzecz w życiu, nie wyobrażam sobie bez niej chociaż dnia, dzięki niej mogę się odstresować, a kiedy nie mam co czytać również pogrążyć się w moich niedoszłych marzeniach, których już niestety nie zrealizuję. Jak powiedział mój ulubiony bohater, o którym mówiłam wyżej: ,,Ach, muzyka. To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy!''. Ale powracając do spaceru bo znów zaczynam co innego.
Jak zwykle szłam pogrążona w moich myślach, jak pogodzi się z tym moja mama? Jedynym plusem było to, że nie mam przyjaciółki, przynajmniej nie będę musiała swoim odejściem ranić innych osób, czasem tak przejmuję się innymi, że kompletnie zapominam o sobie, jak krzywdzę siebie. Z mich rozmyśleń po raz 2 dzisiaj wyrwało mnie to, że wpadłam na jakąś osobę.
-Najmocniej przepraszam- powiedziałam podnosząc się z ziemi.
-Nic się nie stało- odpowiedział mi męski głos, podniosłam głowę i ujrzałam przystojnego blondyna z czekoladowymi oczami.
-Jestem Ros..- nie zdążył się przedstawić bo uciekłam, wspominałam już, że nie chcę się z nikim zaprzyjaźniać. Chciałam ponownie odtworzyć muzykę kiedy to zorientowałam się, że nie mam mojego mp3.
-Cholera- musiał mi wypaść, powiedziałam sama do siebie.
-Tego szukasz?- zapytał mnie głos, który słyszałam przed chwilą, obróciłam się za siebie znów ujrzałam JEGO.
-Ttttaak- wyjąkałam i wyciągnęłam rękę po sprzęt.
-O nie, nie, pierw dasz mi się przedstawić, a potem usłyszę od Ciebie jak masz na imię, Okay?- uśmiechnął się szeroko.
-Okay. - odpowiedziałam i również próbowałam się uśmiechną, ale pewnie zamiast tego wyszedł okropny grymas.
-Jestem Ross Lynch, a ty ślicznotko? - zarumieniłam się.
-Laura Marano, mogę teraz odzyskać swoje mp3?
-Jeszcze jedno- powiedział, nie powiem, zaczął mnie już na prawdę denerwować.
-Co?
-Pójdziesz ze mną na pizze? Ja stawiam- zaproponował.
-Dobra- odpowiedziałam szybko, Laura co ty robisz?!


                                                                    ****

Od tego czasu wiele się zmieniło, zaczęłam się nawet uśmiechać, zapomniałam o chorobie, po prostu zaprzyjaźniłam się z nim, tak wiem miałam tego nie robić, ale co mam poradzić? Życie zaskakuję i to bardzo. Dowiedziałam się, że ma jeszcze 4 rodzeństwa: Rydel, Riker'a, Rock'iego i Ryland'a. Z Rydel zaprzyjaźniłam się od razu, jest to urocza i zabawna blondynka, zresztą jak reszta rodzeństwa Ross'a. Tak jak wcześniej wspominałam dzięki nim zapomniałam o chorobie, niestety nie powiedziałam im o niej, czemu? Znów nie wiem, po prostu nie chciałam ich martwić, brałam tabletki i te inne świństwa po kryjomu, a kiedy mówiłam, że jadę do kuzyna, tak naprawdę jechałam do szpitala na kolejne badania. Wiem, że jag bym im o tym powiedziała zaczęło by się współczucie i ustępowanie na każdym kroku, a ja tego nie chcę! Dlatego zdecydowałam się im tego nie mówić. Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie strasznie trapi, mianowicie to, że chyba zakochałam się w Ross'ie, ale jak?! Przecież obiecałam sobie, już i tak za bardzo sobie odpuściłam, bo znalazłam przyjaciół, ale miłość? Nie ma mowy, zapomnij o tym Laura, tak będzie najlepiej- te słowa powtarzałam sobie codziennie.
Dzisiaj wybieramy się wszyscy do wesołego miasteczka, wstałam o 10 i poszłam się przygotować, spojrzałam w lustro i aż podskoczyłam, byłam w  jeszcze gorszym stanie niż kilka dni temu. Szybko zaczęłam nakładać te wszystkie kosmetyki na twarz, żeby jakoś to zatuszować, po 1h skończyłam, podeszłam do szafy ubrałam i wyciągnęłam z niej TO, kiedy byłam już gotowa, usłyszałam dzwonek do drzwi, więc poszłam je otworzyć.
-Laura, co Ci się stało?- zaczęła na wstępie blondynka.
-Ale o co chodzi? - udawałam.
-O to, że od paru dni wyglądasz dziwnie, jesteś chudsza niż zwykle, a na twarz zaczęłaś nakładać jeszcze więcej makijażu niż wcześniej, czy coś się stało?- zapytała zmartwiona.
-Jasne, że!- uśmiechnęłam się sztucznie i wyszłam z domu.
Laura musisz im to powiedzieć- karciłam się w myślach zmierzając w stronę wesołego miasteczka. A co jak mnie zostawią? Co jak mnie już nie będą chcieli znać? Ech, prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Po dłużej chwili zdecydowałam, że powiem im to, w końcu lepiej, żeby dowiedzieli się teraz, a nie w innych okolicznościach.
-Posłuchacie mnie, przełóżmy wesołe miasteczko na jutro, a teraz chodź np. na sushi, muszę wam o czymś powiedzieć. - mówiłam zestresowana.
-Ale, ale czy to nie może poczekać do jutra? - jęczał Rocky.
-Nie.
Po 5 min byliśmy już w lokalu, siedliśmy, wzięłam wdech i zaczęłam.
-Bo ja mam...raka- powiedziałam łamiącym się głosem, Rydel wydała z siebie cichy krzyk.
-Od kiedy to wiesz?- zapytał po chwili Ross.
-Ja, ja.. dowiedziałam się o tym kilka dni przed naszym pierwszym spotkaniem. - zapanowała cisza.
-I mówisz to dopiero teraz?!- zaczął krzyczeć, na co ja się rozpłakałam.Chciałam uciec, ale nagle zrobiła mi się ciemno przed oczami.
-Przepraszam, ale p.Marano nie żyję. Te słowa usłyszałam kiedy odzyskałam świadomość. Otworzyłam z łatwością oczy i zobaczyłam, moją mamę i Lynch'ów płaczących nade mną, ale ja żyję powiedziałam, lecz oni mnie nie usłyszeli. Aha czyli to ta wygląda śmierć, po prostu wielkie nic. Widziałam Ross'a który krzyknął w pewnym momencie do Rydel, że mnie kocha?! Co, ja kto? Szkoda, że ludzie dowiadują się  takich rzeczach po śmierci. Dlaczego musiałam umrzeć w takim momencie, dlaczego?!-Krzyczałam przez płacz. Boże, błagam! W pewnej chwili,  poczułam przeszywający ból i znów zaczęłam otwierać oczy, ale tym razem oni też to zauważyli. Rydel od razu zaczęła mnie przytulać, na salę wszedł lekarz.
-A jednak się wybudziłaś- powiedział i się uśmiechnął.
-Ale jak wybudziłam, przecież ja jeszcze przed chwilą nie żyłam, słyszałam przecież, że...- nie zdążyłam dokończyć bo mi przerwał.
-Przeżyłaś śmierć kliniczną, a nie umarłaś. -odpowiedział i wyszedł, teraz to ja nic nie rozumiem.

                                                                           ***
Od tego wydarzenia minął miesiąc, wszyscy pogodzili się z tym, że w pewnej chwili mogę stąd odejść, chociaż wydaję mi się, że Ross nie za bardzo, wciąż pamiętam te słowa, które powiedział w szpitalu.
-Laura, możemy porozmawiać? - odezwał się w końcu.
-Jasne.- wstałam z fotela i wyszliśmy z domu, zatrzymaliśmy się w parku, Ross gestem pokazał, że mam usiąść na ławce, kiedy to zrobiłam przysiadł się do mnie.
-Nie wiem jak Ci to mam powiedzieć, ale zakochałem się w tobie, tak zakochałem się w tobie od kiedy pierwszy raz na Ciebie wpadłem i kocham do teraz.
-Ross.. ja czuję do Ciebie to sam, ale wiesz o tym, że nigdy nie będziemy razem.- wstałam i już miałam odejść, ale on złapał mnie za rękę.
-Dlaczego? Zapytał ze smutkiem.
-Wiesz  tym, że moje dni są już policzone, nie chcę Cię zranić- odpowiedziałam
-To, że mi odmówisz nie zmieni tego, że w twoim ostatnim dniu nie będę płakał i umierał z tęsknoty za tobą tak za nikim innym, po prostu, kiedy będziemy razem będę mógł zrobić to- w tym momencie ujął swoimi dłońmi moją twarz i złożył na ustach pocałunek, nie pozwoliłam mu odejść więc przyciągnęłam go do siebie wplotłam rękę w jego włosy i tak spragnieni swoich ust całowaliśmy się dopóki starczyło nam tchu.
Od tej pory spędzałam z nim każdą chwilę, byliśmy nie rozłączni do samego końca, przez ostatnie dni mój stan się pogarszał. Aktualnie leże w szpitalu podłączona do mnóstwa maszyn, w sali siedział ze mną blondyn trzymając mnie wciąż za rękę.
-Posłuchaj Ross, jeśli umrę mam do Ciebie prośbę, że chodź by nie wiem co, znajdź trochę miejsca w sercu dla mnie i zawsze o mnie pamiętaj, bo ja będę, aż do samego końca- powiedziałam łkając
-Laura - przytulił mnie do siebie- zapamiętaj jedno, ty jesteś moim sercem i na nikogo innego nie ma już w nim miejsca, jesteś cudowną dziewczyną i zapamiętaj to, Okay?
-Okay- odpowiedziałam i pocałowałam go.
To pewnie już mój ostatni wpis w moim pamiętniku, Ross gdzieś wyszedł, a ja czuję się coraz gorzej, jeżeli to czytasz Ross to pamiętaj, że kochałam Cię do końca, nie załamuj się żyj dalej, ale pamiętaj  tym, że nikt inny tak jak ty nie dał mi szczęścia w życiu, przy nikim innym nie czułam się tak kochana jak przy tobie i nic tego już nie zmieni. A jeżeli czyta to ktoś inny to dam Ci radę, dąż do celu, nie przejmuj się opinią innych, dla nich i tak zawsze będziesz ta najgorsza, spełniaj marzenia bo życie jest zbyt krótkie, żeby się wszystkim przejmować. Uwierz w siebie.

Do zobaczenia po drugiej stronie, Laura.

___________________________
Tym krótkim opowiadaniem chciałam wam wynagrodzić ten poprzedni rozdział, mam nadzieję, że się podoba. Liczę na komentarze bo to od nich zależy przyszłość bloga.
Pozdrawiam
Suzanne x
Ps. Za jakiekolwiek błędy przepraszam :)

Zapowiedź

Hej kochani, mam dla was krótką zapowiedź mojego one shota, zapraszam do przeczytania :)

Laura Marano, brunetka, średniego wzrostu. Tyle powinno starczyć. Gdyby ktoś zapytał mnie czy w życiu zaznałam chociaż trochę szczęścia, bez większego zastanowienia odpowiedziałabym krótkie ''nie''. Moje życie to po prostu pasmo ciągłych nieszczęść, tak jag by ktoś podczas narodzin rzucił na mnie jaką klątwę.
W wieku 14 lat zmarł najbliższy moim sercu ojciec, zbierałam się od tego czasu przez rok. Z mamą ciągle się przeprowadzamy to z NY do Miami, Chicago, dużo tego już było. Nie mam przez to żadnych przyjaciół, a co dopiero chłopaka, szczerze to nie przeszkadza mi to, wolę być tą samotną i zamkniętą w sobie osobą, przyzwyczaiłam się do tego, ach, zapomniałabym mam przyjaciela:

Jesteście ciekawi całego? Już dzisiaj o 19 będzie mogli go przeczytać, co wy  na to?

~Suzanne x